Spitsbergen 2018 – wyprawa badawczo-odkrywcza » Best Divers
Zainteresowany ofertą?
Zadzwoń na naszą infolinię:
601 321 557
Zamów bezpłatną rozmowę

Spitsbergen 2018 – wyprawa badawczo-odkrywcza

 

Jest lipiec 2018 roku. Podobnie jak rok wcześniej ruszam z grupą pasjonatów odkrywania nowych miejsc na świecie na wyspę Svalbard na dalekiej północy, bardziej nam Polakom znanym jako Spitsbergen. Tym razem jednak podłączyła się grupa naukowców i pod sztandarem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza chłopaki zbierali próbki z różnych miejsc, zarówno z dna morskiego jak i ze zbiorników słodkowodnych na okoliczność obecności tzw. bruzdnic.

Samolot ląduje w Longyearbyen około 20.30. Zanim odbierzemy walizki i trafimy na nasz jacht minie około 1,5 h. Nocy nie ma o tej porze roku, tak więc czas tu nie miał znaczenia.

Jest czwartek 11 lipca.

Po zakupach w sklepie spożywczym, załatwieniu formalności z wypożyczeniem broni i krótkim zwiedzaniu miasteczka odpływamy wreszcie w naszą morską przygodę. Jeszcze tego dnia robimy eksperymentalnie nurkowania w nowym miejscu, jako nurkowanie sprawdzające. Miejsce pod nazwą Grumantbyen. O! Jakież było to nieporozumienie.

Czy to po sztormie czy też prądy się tak poprzestawiały w każdym bądź razie przejrzystość wody nie przekraczała metra, tak więc chociaż tyle dobrego ze skafandry nurkowe i obciążenie sprawdzone. Skąd taka przejrzystość na Spitsbergenie. Dla tych, którzy myślą, iż woda ma tu wizurę jak na Antarktydzie muszę wyjaśnić, iż topniejące lodowce są osadzone na górach. Gdy topnieją ciągną za sobą kamienie i osad, który wpada do wody. Im bliżej lodowca tym gorsza przejrzystość a do tego dochodzą rzeki spływające z gór, gdzie woda ma kolor Cappuccino. No i teraz zostaje pytanie jak ułożą się prądy i pływy to będziemy mieli albo nurkowanie w czystej wodzie 15-20 metrów albo bardziej zmąconej.

Dopływamy do zatoki Colesdalenbukta, gdzie wychodzimy na ląd pozwiedzać opuszczona osadę rosyjską z czasów, kiedy Rosjanie wydobywali tu węgiel. Kilka domów opuszczonych, chatka polarnika. Chyba największą atrakcją było to, iż każdy z uczestników mógł oddać 1-2 strzały mauzerem tak dla wprawki, aby wiedzieć jak bronić się przed potencjalnym atakiem niedźwiedzia polarnego. Bez broni nie wolno schodzić na ląd na Spitsbergenie. Pozwolenie zdobywa się u Gubernatora (Sysselmanen) w Longyearbyen.

Nasi koledzy naukowcy dostrzegli daleko na horyzoncie jezioro słodkowodne i strasznie zapragnęli mieć próbkę z tamtego miejsca, a że rozdzielić grupa się nie może to wszyscy razem zrobiliśmy sobie długi spacer wzdłuż dawnego wodociągu, którym Rosjanie z tego jeziorka zasilali swoją, dziś opuszczoną osadę. Po drodze renifery i kilka rzadkich gatunków ptaków, a że mamy fachowców w swoich szeregach to chłopaki rzucają nawet nazwami łacińskimi na każdego wróbelka, który lata tu i tam.

Po dobrych 4 godzinach wracamy na łódź i płyniemy dalej na północ. Dopływamy do wejścia do zatoki Ymerbukta po drugiej stronie fiordu Isfjorden, przy którym położone jest lotnisko w Longyearbyen. Małe wystające skały z morza sprawiają wrażenie jakby miejsce mogło być dobre do nurkowania tylko ta przejrzystość wody mnie trochę martwi. Przy powierzchni oceniam ją na 1-2 metry. Zdaje sobie sprawę, że słodka woda z topniejących lodowców snuje się po powierzchni opierając się jakby o gęstszą słoną wodę, ale ostatnio był tu duży sztorm i zastanawiam się czy nie spowodowało to wymieszania wody do większych głębokości. Wchodzę z Krzyśkiem na nurkowanie około 23.00, innym już się nie chciało. Na szczęście jest tak jak podejrzewałam. Poniżej 6 metra woda już normalna jak na tą część Morza Arktycznego. Przejrzystość około 15 metrów, temperatura 2 stopnie. Krótki nurek, pobranie próbek dla naukowców, kilka ujęć pod wodą ukwiałów, krabów, zębacza i wracamy po łańcuchu kotwicznym na pokład. Jest około północy. Jak wspomniałem czas nie ma tu znaczenia gdyż jest cały czas jasno.

 

Ruszamy dalej do kolejnego punktu gdzie nie sposób się nie zatrzymać – kolonii morsów na piaszczystym cypelku Poole- Pynten na wyspie Prins Karls Fortland. Dopływamy tam około 2 w „nocy”. Rano podpływamy bliżej, każdy robi niezapomniane ujęcia wszelakiego rodzaju nośnikami fotograficznymi i ruszamy pod lodowiec we fiordzie St. Jopnsfjorden. Wszyscy zachwyceni tą ogromna ilością lodu. Co niektórzy nawet morsowali wokół łodzi, a gdy lodowiec jeszcze ocielił się po prawej stronie, publika wręcz oszalała z radości. To trzeba zobaczyć.

 

Nie da się tego opisać ani wyjaśnić jak brzmi odgłos pękającego lodowca i trzeszczących brył lodowych wielkości bloku 10 piętrowego. Z relacji ludzi, którzy zbyt blisko podpływali, a trzeba wiedzieć ze lokalne prawo zabrania podpływania bliżej niż 200 metrów pod czoło lodowca, wiem, iż przy dużym cieleniu małe bryłki lodu odpryskujące podczas spadania do wody zachowują się jakby ktoś strzelał z kulek lodowych. Zresztą widoczne jest to na filmach youtube, gdy ktoś dobrze poszuka. Mimo, że jest to widok równie piękny jak i zatrważający to jednak trzeba zdać sobie sprawę, iż przy dużych cieleniach może wytworzyć się mini falę tsunami, która niekoniecznie przewróci jednostkę pływającą, ale może skutecznie poobijać turystów wewnątrz niej. Taki przykład był w innym fiordzie, kiedy duży statek wycieczkowy podpłynął na przepisową odległość jednak fala, jaka zrobiła się podczas cielenia poobijała turystów w środku statku, którzy nawet nie wiedzieli, co dzieje się na zewnątrz pokładu. Helikopter musiał odwozić niektórych ze złamanym kręgosłupem i wstrząśniętym mózgiem.

Wypływamy z fiordu przejmując kawałek pływającego lodu do drinków oczywiście. No bo jak tu nie wypić lampki wina czy whisky bez lodu z lodowca. To chyba ta chwila, kiedy lód przewyższa wartość samego alkoholu. Kierując się na północ przy ujściu z fiordu jest nieduża płaska wysepka. Tam właśnie nurkujemy od zachodniej strony. Tu podobnie do głębokości około 5 metrów przejrzystość wody bardzo słaba, poniżej znacznie lepiej. Dno opada tu pod kątem 45 stopni. Takie jakby osuwisko. Sporo brunatnic, krabów. Widać na liściach brunatnic pył, który opada z powierzchniowych wód gdzie słodka woda z pod lodowca niesie pył lodowcowy. Przejrzystości rzędu 30-40 metrów tu nie znajdziemy. Za blisko topniejących lodowców.

Dalej nocny rejs do Magdalenefjorden gdzie osiągamy szerokość geograficzną 79,33. To chyba jeden z piękniejszych fiordów tych okolic. Idealne miejsce, aby schronić się przed sztormami, a dwa lodowce wciąż cielące się sprawiają, iż po fiordzie pływa sporo kry i bloków lodowych, niektóre większe od naszego jachtu. Takie prawdziwe góry lodowe, na której to Tytanic dokonał swojego żywota. Rano po śniadaniu ruszamy na lądową wycieczkę pod samo czoło lodowca. Jest odpływ, a to sprawia iż możemy dojść dosłownie pod samo czoło lodowca. 50-metrowa ściana lodu, która ciągle trzeszczy, pęka, kruszy się i tu i ówdzie cieli niewielkimi kawałkami lodu zatrważa moje serce. Wiem, że nie tylko moje. Nie zliczę już ile zrobiliśmy przystanków podczas tego spaceru na sesje fotograficzne, a achów i ochów było co niemiara. I tu znaleźli się pasjonaci morsowania. Przypominam, temperatura wody 2 stopnie, na powierzchni 5. Pamiątka zacna, trzeba przyznać.

U wejścia do fiordu jest cmentarzysko wielorybników. Pochowanych jest 130 ciał. Chowano tu ludzi od początku XVI wieku do końca XVIII wieku, kiedy to era polowania na wieloryby się skończyła. Zwyczajnie wytłukli prawie wszystkie wieloryby głównie ang. Greenland Right Whale. Niezwykle leniwie płynące. Łatwy łup do upolowania. Miejsce dziś zwane Gravneset, czyli w wolnym tłumaczeniu trzeba by to nazwać cmentarzysko. Latem stacjonuje tam dwóch strażników w małej chatce polarników. Pilnują, badają, ale przede wszystkim usuwają śmiecie, które spływają na plaże. Głównie sieci stare i plastikowe butelki. Od nich właśnie dowiedzieliśmy się, iż u ujścia z fiordu na duńskiej wysepce morze wyrzuciło cielsko zdechłego wieloryba, na którym żywi się niedźwiedź polarny. Rozważaliśmy podpłynięcie tam jednak czasowo nie daliśmy rady. Tu warto wspomnieć o osadzie Smeerenburg jeszcze dalej na północ gdzie wielorybnicy mieszkali w ilości 200 mężczyzn i to tylko w okresie letnim, a ówczesne media podawały, iż w miejscowości tej żyje blisko 20000 osób opisując restauracje, zakłady rzemieślnicze, piękne damy chodzące po ulicach, a nawet kościoły. Słowem rozkwitające miasto. Ba! Nawet rysunki i malowidła miejscowości są pokazujące atrakcje i urok położenia miasteczka miedzy pięknymi lodowcami. Wszystko po to, aby ściągnąć tam ludność i zachęcić do zamieszkania tamtych terenów. Niestety wszystko to była jakbyśmy dzisiaj powiedzieli „ściema”. Zresztą samo zimno zniechęcało, zniechęca i dalej będzie zniechęcać przyszłe pokolenia do zasiedlenia tej szerokości geograficznej.

 

Wypływamy z Magdalenefjordem i już  ciurkiem płyniemy do Kongsfjorden wzdłuż Ziemi Albnerta I, gdzie o 12 w nocy robimy nura przy ściance Kvadenhuken. Ta ściana to zdecydowanie najlepsze miejsce nurkowe w tych okolicach. Przepiękne ściany obrośnięte ukwiałami i zawsze dobra widoczność wody. Momentami wygląda to piękniej i bogaciej niż w Chorwacji. Mijamy charakterystyczny cypel Kapp Mitra gdzie wydaje mi się, iż tam jest rosnący wulkan i wpływamy o 2 w nocy do Ny-Alesund, najdalej na północ zamieszkała osada z żyjącymi ludźmi.  Rano zwiedzanie i płyniemy pod lodowiec, który jest najpiękniejszym w tym fiordzie gdzie leży Ny-Alesund.

Pisałem już o tej osadzie gdzie mieszkają tylko naukowcy we wcześniejszej relacji. Na pewno wszyscy bronią się tu przed rozkwitem turystyki i tak na przykład przybicie jachtem do nabrzeża przy Ny-Alesund jest 6 razy droższe niż w Longyearbyen, a i tak w 2013 roku samoobsługowe muzeum w tej miejscowości odwiedziło 34 tyś turystów. Głównie są to turyści schodzący z wielkich statków wycieczkowych coś jak Costa Concordia. Czasami jednorazowo do miasteczka wylewa się 1000 osób na raz.

Przypomnijmy w osadzie jest jedna stołówka, jeden butik, jedno muzeum i jeden bar otwierany wieczorami i prowadzony na zmiany przez naukowców. Takie jakby dyżury mają. Około 16.00 robimy nurkowanie przy wyspie na przeciwko Ny-Alesund z charakterystycznymi grotami widocznymi na powierzchni wody. Przy wyspie Blomstrandhalvoya nurkowałem już w zeszłym roku i tu widziałem na płytkiej wodzie lasy brunatnic i od około 12 metrów ścianka pod kątem 45 stopni opadała bardzo ostro w dół.

W tym roku stanęliśmy może 100-200 metrów nieco w lewo i charakterystyka dna była inna. Kotwica leży na 10 metrach. Schodzimy po łańcuchu kotwicznym, a tam piasek z nielicznymi brunatnicami. Płyniemy w trzy osoby tj. ja Tomek i Darek w kierunku większej głębokości. Niestety w tym roku przejrzystość w tym miejscu nie rozpieszcza. Było może 8 metrów wizury. Widać pył na liściach brunatnic. Zdecydowanie jest to osad z rozpuszczających się brył lodowych z pobliskiego lodowca. Pod wodą oprócz wszechobecnych krabów widzieliśmy piękną płaszczkę, charakterystyczną na tę część lodowatych arktycznych wód. Po nurkowaniu kierujemy się do nieprawdopodobnie malowniczego fiordu Krosfjorden, który głębiej rozchodzi się na dwa. My płyniemy do tego po lewej stronie o nazwie Lilliehook gdzie lodowiec Lilliehookbreem zamyka fiord na całej szerokości. Ten akurat wyjątkowo się cieli, bo po całym fiordzie pływa mnóstwo gór lodowych brył, kry i jak zwą to tutaj drołlerów czyli właśnie płynących olbrzymich brył lodowych. Pogoda zimna, bowiem od północy wieje niezwykle lodowy wiatr, ale za to mamy piękne błękitne niebo.

Zdjęcia gór lodowych dryfujących w kierunku oceanu na tle oświetlonych gór wychodzą nawet na telefonie, jak oprawione wcześniejszą manipulacją grafika komputerowego w Photoshopie. Około 2 w nocy kotwiczymy w zatoczce. Przy poranku część ekipy idzie na pobliską górę podziwiać gniazdujące ptaki. Głównie Nużyki Polarne i Alczyki (łać. Allo allo). Te pierwsze przylatują na lato aż z Brazylii. Kto by przypuszczał, iż Indianie z dżungli amazońskiej przyozdabiają piórami ptaka, który lata aż na Spitsbergen. Około 11.00 przypłynął do nas szybkim ribem Wojciech Moskal, pracownik Państwowej Akademii Nauk przy wydziale Oceanografii. Opowiedział nam wiele ciekawostek, ale największą atrakcją jednak było to, iż zabrał nas swoim szybkim ribem pod lodowiec. Naszym jachtem zajęłoby to około 2 godzin, ribem w 30 minut załatwiliśmy całą wycieczkę. Warto było. Lodowiec przeogromny, na fiordzie mnóstwo pływających brył lodowych i na dodatek przy nas ocielił się olbrzymią bryłą lodową. I znowu publika oszalała, błyski fleszy aparatów fotograficznych nie ustawały.

Po wycieczce wreszcie zaczyna się nas powrót do miejsca skąd odlecimy samolotem do Polski.

Po 3 godzinach płynięcia robimy nurkowanie w pełnym słońcu przy ścianie KVADEHUKEN. Tym razem jednak od zachodniej strony. Bajka. Od około 12 metrów głębokości dna uskokami, jakby takie schody, opada systematycznie coraz głębiej. Im głębiej tym czystsza woda. Na 30 metrach miała około 25 metrów widoczności. Całe ścianki obsypane ukwiałami, jeżowcami, krabami. Jakieś pojedyncze ryby dało się wypatrzyć, a nawet piękne arktyczne krewetki. Miejsce zdecydowanie godne zanurkowania. Ruszamy do Barentsburku. Przed nami jakieś 15 godzin płynięcia. Płyniemy przesmykiem o nazwie Forlandsundet. Po prawej wyspa, po lewej ziemia Oscvara II. Zarówno po lewej jak i po prawej spektakularne lodowce opadające do przesmyku w promieniach niezachodzącego słońca karmią nasze oczy stworzeniem Boga. Po drodze piękne i największe lodowce Eidembreem i Venombreem dosłownie zapierają dech w piersiach. Cały czas mamy piękne słońce, lekki wiatr w plecy i temperaturę do 10 stopni.

Lepszych warunków nie mogliśmy sobie wymarzyć na tak długi przebieg. 2 w nocy wpływamy do Barentsburgu - rosyjskiego miasteczka gdzie czas zatrzymał się w latach 70. Tu największą atrakcją jest sauna gdzie wreszcie można się porządnie wykąpać i wygrzać. Po wypłynięciu z tej małej mieściny gdzie wydobywają węgiel kamienny płyniemy około godziny na północny wschód wzdłuż brzegu, który tu nosi nazwę Heeroden i na wysokości opuszczonych budynków gdzie też jest jeden z szybów do kopalni w kierunku Barentsburgu zanurzamy się na ostatnie nurkowanie podczas tego rejsu. Miejsce nazywa się Grumanbeer. W zeszłym roku pamiętam na dnie leżały ryby, coś podobnego do dorsza jednak jakiś inny gatunek. Wówczas część schodziła na nurkowanie od strony rufy, a od strony dziobu wędkarze wyciągali na obiad ryby. Tym razem jednak ryb niebyło. Pojedyncze sztuki leżące na dnie, coś z rodziny skorpenowatych, płaszczka, zębacz. Dno dość łagodnie opada w kierunku głębin, natomiast na ok 13 metrach zaczyna się mini ścianka porośnięta pięknie ukwiałami, a na samym szczycie tej ścianki (około 7 metrów) zaczyna się las brunatnic, który ciągnie się aż do brzegu. Do 6 metrów przejrzystość wody była mniejsza przez roztapiający się lód z okolicznych lodowców.

Poniżej tej głębokości, spokojnie było koło 15 metrów. Jeden z uczestników widział i nagrał kamerą GoPro bardzo rzadkie zachowanie płaszczki. Ta, gdy ewidentnie przestraszyła się czy to światła od kamer czy nurków, zamiast uciekać zwinęła się w kulę. Przyznam, takiej reakcji obronnej u płaszczki się nie spodziewałem. Po nurkowaniu ruszamy do opuszczanego miasteczka Pyramiden. Odkupione w 1932 roku od Szwedów przez Rosjan tereny, które miały być najdalszym na północ przyczółkiem rosyjskim gdzie wydobywali węgiel kamienny. Oficjalną informacją ze strony Rosjan było to, iż złoża węgla układają się tak, iż nie opłaca się już więcej eksploatować tych złóż i w 1989 roku wywieźli wszystkich mieszkańców z powrotem do kraju. Jaka była prawda, nie wiadomo. Ciekawostką jest to, iż wszystkie dzieci po dwóch latach mieszkania w Pyramiden umierały. Klątwa jakaś? Promieniowanie? Pewnie się nie dowiemy. Tak czy owak dziś tylko wycieczki turystyczne oprowadzają po tym opuszczonym miasteczku. A że jest kantyna, w zasadzie jedyne żyjące miejsce w tej osadzie to i naszej grupy tam nie zabrakło. Powrót na jacht o 2.00 w nocy i o 9.00 wycieczka na kilka godzin do stacji badawczej „Petunia” Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.

Przypomnę, że jesteśmy w strefie gdzie nie ma zasięgu telefonów komórkowych. Jednak ciekawostką jest, iż zasięg LTE jest powyżej 500 m. Wystarczy wejść zatem na dowolną górę i jest szansa na zatelefonowanie. To tak na wypadek gdyby ktoś zabłądził. W czwartek 19 lipca o 16.00 wypływamy z kei przy Pyramiden pod lodowiec Nordenskiuldebreen w tym samym fiordzie i wracamy do Longyearbyen. Rano słyszałem jak lodowiec dwa razy się cielił. Może będziemy mieli i tym razem szczęście zobaczenia cielącego się lodowca. Widok jest zaiste zatrważający. A zatem płyniemy na ostatnią wycieczkę tego rejsu. Pogoda na koniec niestety się popsuła i zaczął padać deszcz. Z nadzieją w sersu wypatrywaliśmy bieługi, które pod tym lodowcem są często widywane. Niestety nie dały nam tej satysfakcji. Wypływamy z fiordu przy praktycznie flaucie i lekkim deszczyku i kierujemy się na Longyearbyen. Tam pogoda z grubsza inna. Boczny wiatr zaczął targać nasza łódką , iż szklanki i wszystko co było nie zabezpieczone zaczęło fruwać. Trudno, nie ma rady. Trzeba dopłynąć. Załoga  w większości zaległa na kojach. Tak lepiej przetrwać bujanie.

Słów kilka o wędkowaniu.

W lipcu 2017 roku zaiste łowiliśmy dorsze i w zasadzie była to znaczna część posiłków podczas rejsu. Jednak w tym roku coś się stało i od wspomnianego Wojtka Moskala dowiedzieliśmy się, że faktycznie nie ma dorsza. Próbowaliśmy łowić w różnych miejscach i nic. Śmieję się, że złowiłem jedynego dorsza we fiordach, który zabłąkał się tu z nie wiadomo skąd. Czy to woda za zimna, czy lodowce za bardzo się rozpuszczają i za dużo słodkiej wody jest w tych okolicach – nie wiadomo. Tak samo naukowcy zaobserwowali, iż nie pojawiły się wieloryby o tej porze roku gdzie każdego roku były. Coś się dzieje niedobrego. Zresztą trzeba by być niewidzącym i nie słyszącym, aby nie dostrzec na własne oczy zmian klimatycznych na całym świecie. Tu widać to czarne na białym jak szybko topnieją lodowce. Spiesz się zatem zobaczyć to wyjątkowe miejsce bo w niektórych fiordach cofają się po kilkadziesiąt metrów rocznie. Żyjesz w czasach, kiedy lodowce drastycznie topnieją, zmienia się klimat, a rządzący największymi korporacjami świata będą Ci zaciemniać prawdę, bo nie widzą w tym pieniądza. Spiesz się – lodowce znikają!

 

A TU FILM Z WYPRAWY W 2019 ROKU

 

Galeria zdjęć:

Tekst i zdjęcia: Rudi Stankiewicz

Masz pytania?

Wystarczy, że do nas napiszesz lub zadzwonisz:
Bestdivers@bestdivers.pl
Tel. (+48) 601321557 / (+48) 698529073