Bydlątka pływające w morzu, czyli pianka krótka czy długa – co wybrać?
Dla kogoś, kto nie nurkuje i nie ma doświadczenia w pływaniu, snorklingu czy nurkowaniu w wodach tropikalnych zazwyczaj decyzja pada na – krótka. No proste, tańsza, lżejsza, to, po co, mam się męczyć z transportem i większą wagą skafandra nurkowego podczas czasami długich lotów na drugi koniec świata.
Jednakże tym krótkim artykułem chciałbym otworzyć trochę oczy tym wszystkim, którzy nie mają doświadczenia i często nie zdają sobie sprawy, dlaczego dłuższa pianka niekiedy będzie lepszym rozwiązaniem.
Przecież jedziemy na wakacje. Będzie radośnie, śmiesznie, fajowo, cool, jak to przyjęliśmy z amerykańskich filmów modne słówko. Szykują się niezłe wycieczki, zabawy, imprezki. Któż by tam myślał o jakiś jadowitych „bydlątkach” zamieszkujących morskie wody.
Pominę tu aspekty medyczne, o których nie czuję się na siłach pisać, jako, że nie jestem lekarzem. Ograniczę się do absolutnego minimum, czyli do tego, co i tak każdy nurek powinien wiedzieć. Jednak przemawiać będzie przeze mnie doświadczenie, które mam nadzieje, zmusi niektórych do przemyślenia i zweryfikowania swoich zachowań w wodach tropikalnych.
W końcu 20 lat nurkowań w różnych regionach świata może już przynieść sporo wiedzy, niekoniecznie książkowej.
Pomijam tu także niebezpieczeństwa spotkania z dużymi zwierzętami podwodnymi jak rekiny, ponieważ wiele z nich jest na wyginięciu, a ryzyko zaczyna być nieproporcjonalnie niskie w stosunku do tego, co było napisane w podręcznikach jeszcze 10 czy 20 lat temu. W sumie dziś, powinniśmy się cieszyć ze spotkania z rekinem, że jeszcze mamy w ogóle okazję go zobaczyć na żywo, a nie już tylko w telewizji. Jednak, co z tymi jadowitymi zwierzątkami, z którymi możemy obcować w wodzie?
Pamiętajmy, że zwierzęta morskie przystosowały się do tego środowiska przez miliony lat. Są to stwory zimnokrwiste. Co to znaczy dla ciebie? Do tych warunków dostosowały także produkcję i moc substancji toksycznych, które na przestrzeni ewolucji wykształciły te organizmy. Aby jad zabił lub skutecznie odstraszył przeciwnika pod wodą musi być silny, żeby u osobnika zimnokrwistego, u którego krew nie krąży tak szybko i przemiana materii nie jest tak błyskawiczna, zadziałał szybko. To znaczy musi być bardzo toksyczny. Przy niskiej temperaturze wody i powolnym krążeniu krwi jad musi być taki, aby zaatakował napastnika szybko. Teraz wyobraźmy sobie, że my ludzie jesteśmy organizmami ciepłokrwistymi , w których krew krąży zdecydowanie z większą prędkością i przemiana materii jest bardzo szybka w stosunku do zwierząt morskich. Co to znaczy? To znaczy, że jad w twoim organizmie jest szybko transportowany w krwioobiegu w różne części ciała.
Gdy zetkniemy się z tymi toksynami – musi boleć natychmiast! Te organizmy, które są jaskrawo odziane przez naturę na pewno mają jakieś toksyny w sobie. Tak natura to wymyśliła, ale co z tymi, których czasami w ogóle nie widać? Leniwie sobie pływają albo dryfują w toni wodnej, często są mikroskopijnej wielkości, przezroczyste, no takie nieuchwytne od razu dla naszego oka.
Na szczęście nie zawsze jad u zwierząt podwodnych jest tak silny, że nas zabije, ale jest wysoce prawdopodobne, że będzie sprawiał spory ból czy pieczenie, a bardzo często następstwem tego są nie estetyczne blizny na skórze. Tym bardziej, że nie wszyscy lekarze wiedzą jak sobie poradzić z tego typu przypadkami. Jaką wiedzę i doświadczenie ma internista z Polski do radzenia sobie z poparzoną skórą przez jakieś egzotyczne coś? Tyle, co piernik do wiatraka. Chłopak jeszcze będzie się chwalił takimi „dziergami”, ale u dziewczyn może to być bardzo poważny problem szpecący urodę. Zdjęcia pokazują jak to się może skończyć.
No więc wyobraźmy sobie, że nasza decyzja padła na wybór krótkiej pianki, gdzie mamy odkryte nogi i ręce, a także głowę. Płyniemy sobie po powierzchni, jako pływak powierzchniowy patrząc w dół. Tak naturalnie układa się nasza głowa przecież. Tymczasem tuż przy powierzchni unosi się parząca meduza. Chwila nieuwagi jej macki owinięte są wokół nogi lub ręki. Nie daj Boże na twarzy! Tu przypomina mi się trochę sytuacja, kiedy jesteśmy świadomi niebezpieczeństwa, ale je bagatelizujemy typu, po co brać ciepłe rzeczy w góry na wycieczkę skoro jest takie piękne słońce. Typu, po co brać kask na jazdę rowerem skoro jadę tylko na chwile do sklepu.
Nie tragizujmy oczywiście. Nie jest to powszechne, ale są miejsca występowania takich organizmów, gdzie częstotliwość obcowania z nimi jest znacząca. Może warto przed wyjazdem dowiedzieć się czy coś nie czyha na nas w wodzie, a już szczególnie jadąc z dziećmi. Patrz Australia. Mam wrażenie oglądając czasami filmy przyrodnicze z pod wody, że wszystko, co tam żyje, jest po to aby ukatrupić człowieka. Ale nie trzeba tak daleko patrzeć. Włochy, Morze Tyreńskie czy Liguryjskie. Ileż tam jest parzących meduz w okresie wakacyjnym! Ile przypadków poparzeń. Na wyspie Gozo na Malcie, widziałem tablice ostrzegawcze o różnego rodzajach meduzach, które mogą nam zrobić krzywdę i jak sobie w takim przypadku radzić.
Często nurkując pod wodą w wodach tropikalnych miałem sytuację, kiedy nagle, ni z tego, ni z owego część twarzy zaczyna mnie intensywnie piec. Jakieś niewidoczne gołym okiem, unoszone przez prąd, młode larwy meduz czy innych organizmów jadowitych, raptem zaczepiły się o skórę. Co zrobić w takiej sytuacji będąc głęboko pod wodą podczas nurkowania czy nawet płynąc po powierzchni morza, ale z dalekim dystansem do brzegu, łodzi czy skąd tam wskoczyliśmy do wody? Przecież nie pobiegniemy od razu do lekarza, który będzie wiedział, co zrobić.
Moje doświadczenie nauczyło mnie, że wymachiwanie dłonią w stronę twarzy tak, jak wachlarzem, aby strumień wody obmywał moje policzki okazuje się skuteczną metodą, którą stosowałem już kilkakrotnie. Sprawdza się. Najgorsze, co możemy zrobić to zacząć trzeć skórę w miejscu gdzie zaczyna nas piec. W przypadku dzieci szybko musisz zainterweniować, bo przecież one będą miały odruch bezwarunkowy. Wcieramy wówczas haczykowate narządy ów niewiadomego organizmu w skórę i piec będzie cały czas, a na dodatek wystąpi zaczerwienienie, wysypka, opuchlizna, a nawet rany jak przy poparzeniu tak jakby wrzątek ktoś na nas wylał. Doskonałym przykładem tego ostatniego jest otarcie się o koralowiec ognisty (ang. fire coral). Jeszcze dziś bardzo wyraźnie pamiętam wydarzenie z przed 15 lat, jak podczas wycieczki w ABC po powierzchni gdzieś na rafach Morza Czerwonego, dziewczynę mojego kolegi fala rzuciła na rafę właśnie skolonizowaną przez koralowce ogniste. Wyszła z wody wyglądając tak jakby na brzuch i uda wylał jej ktoś wrzątek. A wystarczyłoby, że pływałaby w piance, ech.
Kaptur na głowę.
Naturalnie, że podczas pływania powierzchniowego w ABC mało kto zdecyduje się na ubieranie kaptura. Tak zwane ang. Rash guard czyli koszulki do pływania to już bardziej. Jednak mi osobiście kaptur nurkowy przydał się dwa razy. Oj, pamiętne razy! Raz w słonecznej Italii, kiedy to na nocnym nurkowaniu w ułamku sekundy pasożyt ryby, wielkości około 5 cm próbował mi się wgryźć w szyję. Jak że się cieszę ,że miałem wówczas kaptur. Gdyby nie to, proszę sobie wyobrazić. Nocne nurkowanie, głębokość 15 metrów i jakiś robal wgryza Ci się w szyję..brrr. To był dzień, od którego zacząłem na każde nurkowanie w swoim życiu zabierać kaptur.
Innym razem gdzieś w okolicach Sipadanu w Azji, po wynurzeniu na powierzchnię okazało się, iż trafił się nam jakiś wyląg małych krabów wielkości około 3-4 milimetry. Kożuch grubości około 2 cm unosił się na powierzchni, a my w tym kożuchu się wynurzyliśmy. Ja, bogaty już o wcześniejsze doświadczenie nie tak bardzo ucierpiałem, ale proszę sobie wyobrazić te osoby, które pływały wówczas bez kaptura, a szczególnie dziewczyny. Tysiące małych krabików kształtem przypominające wszy, ale wielkością kleszcze, rozłaziły się we włosach. Ta gęsia skórka na Twoim ciele to znak, że zaczynasz myśleć o dłuższej piance i kapturze na kolejny wyjazd 🙂 Pomijam aspekt tego, że dla osób, które mają wrażliwe uszy podczas nurkowania kaptur jest niezwykle zbawienny. Wilgotne ucho, trochę wiatru i już, ucho gotowe. Tylko trzeba troszkę poczekać i mamy gotowe zapalenie ucha zewnętrznego. Nie zapomnijmy włożyć do środka palucha, żeby przyspieszyć infekcję. Często to widzę.
Szybka pomoc przy poparzeniach, otarciach przez niewiadomo co.
Uwaga, większość poradników, w których jest coś napisane w Internecie to czysta teoria książkowa, która bardzo często odbiega od rzeczywistości. Na przykład. „Jeśli poparzy cię meduza, nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo to przyspiesza rozprzestrzenianie się jadu. Wyjdź z wody i pomocy szukaj u ratownika, który powinien mieć przy sobie środek łagodzący ból”. Oczywiście, że ktoś, kto to pisał nie miał wcześniej doczynienia z poparzeniem meduzy. Wręcz przeciwnie. Jeśli meduza Cię poparzy machaj kończyną pozostając w słonej wodzie. Spowoduje to, że macki zaczną się odklejać, a haczykowate narządy także zaczną odpadać od skóry. Sprawdziłem to, co najmniej trzy razy na sobie, kiedy zaplątałem się w parzącą meduzę. Cały czas siedziałem w wodzie machałem stopą, wokoło której oplotła się meduza. Po 10 minutach z bólu zrobiło się pieczenie, a jak wyszedłem z wody po kolejnych 40 minutach pływania niemalże zapomniałem o sprawie. Coś tam piekło, ale już nie musiałem nawet żadnej maści stosować. Tak samo miałem w przypadku poparzenia przez meduzę wokół ręki i dłoni, a nawet twarzy. Całe szczęście, że nie wyszedłem wówczas z wody tylko pływałem, a strumień wody obmywał poparzone miejsca tym samym odczepiając haczykowate narządy meduzy. To działa, proszę mi uwierzyć. Wyczytałem na jednej z tablic na Malcie w miejscu gdzie dużo turystów wchodzi do wody, a prawdopodobieństwo spotkania z meduzą jest duże, aby takie miejsca poparzone przemywać wodą gazowaną z butelki, którą zazwyczaj można szybko otrzymać. Ile w tym prawdy, nie wiem, ale może warto spróbować przy jakiś niedużych poparzeniach.
Jednak naturalnie będą poważniejsze przypadki, kiedy macki są tak owinięte, że ten opisywany numer wyżej już nie wyjdzie. Niektóre meduzy mają 3 metrowe macki! Trzeba je usunąć tak żeby też nie poparzyć palców, którymi je usuwamy. Kombinuj przez rękawiczki, pincetą, jakimiś narzędziami, maszynką do golenia (nie elektryczna oczywiście). Skórę należy przetrzeć spirytusem salicylowym lub octem, a jeśli nie ma ich pod ręką (umówmy się, przeważnie nie ma), możesz przemyć ranę morską wodą lub sokiem z cytryny, a także posmarować... rozkrojonym pomidorem (nie keczupem!). Nie spłukuj oparzenia wodą słodką. Jeśli bardzo boli, zlej miejsce bardzo gorącą wodą, ale nie wrzątkiem. Aminokwas w białku jadu zetnie się i nie będzie się dalej rozchodził po organizmie. Jak później jeszcze bardzo boli, jak masz, obłóż lodem. To ma tylko zadanie trochę osłodzić życie poszkodowanej osobie. Zwyczajnie, aby mniej bolało. Pieczenie złagodzą też leki antyhistaminowe (tylko, kto je ma?), a obrzęk - krem z hydrokortyzonem (to już na pewno każdy ma na wakacjach, prawda?).
Jeżeli doszło do wstrząsu anafilaktycznego, ładna nazwa, a chodzi po prostu o silną reakcję na jakiś alergen – to w takim przypadku żartów nie ma – szybko do lekarza!
To teraz zostawiam do przemyślenia czy przypadkiem nie warto zabrać ze sobą cienkiej, ale długiej pianki wyjeżdżając na wakacje, szczególnie w tropikalne zakamarki naszego globu. A może Twoje dziecko jest alergikiem? Licho wie, jak zareaguje na kontakt z jakąś obcą toksyną?
Opracowanie: Rudi Stankiewicz
Masz pytania?
Wystarczy, że do nas napiszesz lub zadzwonisz:Bestdivers@bestdivers.pl
Tel. (+48) 601321557 / (+48) 698529073